Niektóre tematy towarzyszą ludziom od tysięcy lat. Są jak pytania, na które odpowiedzi szukamy przez całe życie – czasem w religii, czasem w relacjach, a czasem po prostu w samych sobie. Zastanawiamy się, skąd wziął się świat i ile ma lat, czy życie ma sens i co tak naprawdę znaczy „wierzyć”. Czasem też dochodzimy do wniosku, że najtrudniejsze pytania nie zawsze dotyczą wielkich idei. Czasem wynikają z codziennych sytuacji, w których trudno znaleźć granicę między miłością a kontrolą, między opieką a emocjonalnym więzieniem.
W tym artykule poruszymy kilka wątków pozornie od siebie odległych, ale połączonych jednym wspólnym mianownikiem – człowieczeństwem. Będzie o stworzeniu świata, o różnych podejściach do religii, o życiu Jezusa Chrystusa i o tym, co dzieje się, gdy relacja matki z dorosłym synem wymyka się spod kontroli. Może to zaskakujące zestawienie, ale być może właśnie dlatego pozwoli spojrzeć na temat z szerszej perspektywy.
Początek wszystkiego – czyli ile lat ma świat według Biblii
Zacznijmy od początku – dosłownie. W Księdze Rodzaju, która otwiera Biblię, znajdziemy opis stworzenia świata przez Boga. Trwało to sześć dni, a siódmego dnia Bóg odpoczął. Dla wielu osób to nie tylko symboliczna opowieść, ale realny zapis historii. A skoro tak to da się z niej wyczytać coś więcej.
Z pomocą przychodzi genealogia zawarta w kolejnych księgach od Adama, przez patriarchów, aż po narodziny Jezusa. Na tej podstawie wielu kreacjonistów doszło do wniosku, że świat ma około 6000 lat. Najsłynniejsze wyliczenie podał biskup James Ussher w XVII wieku – wskazał nawet dokładną datę stworzenia: 23 października 4004 roku p.n.e.
Oczywiście nie wszyscy się z tym zgadzają. Dla jednych to ciekawostka, dla innych dowód na dokładność Biblii. A jeszcze inni patrzą na ten opis jako metaforę pokazującą, że to nie konkretna data jest istotna, lecz fakt, że świat nie powstał sam z siebie. Tak czy inaczej – pytanie „ile lat ma świat według Biblii” wciąż pojawia się w wyszukiwarkach, na forach, w rozmowach. To znak, że temat żyje i że dla wielu ludzi ma większe znaczenie, niż mogłoby się wydawać.
Różne spojrzenia na stworzenie – rodzaje kreacjonizmu
Skoro już mówimy o stworzeniu, warto przyjrzeć się temu, jak różnie można je rozumieć – nawet w obrębie jednej wiary. Bo kreacjonizm to nie jedna sztywna doktryna, ale cały zbiór poglądów, które łączy jedno: przekonanie, że świat został stworzony przez Boga. Różnią się natomiast w szczegółach i to całkiem istotnych.
Najbardziej klasyczne podejście to tzw. kreacjonizm młodej Ziemi. Według niego świat powstał dokładnie tak, jak opisuje to Biblia w sześć dni, około sześć tysięcy lat temu. Dla zwolenników tej teorii to nie alegoria, ale konkretna prawda historyczna.
Z kolei kreacjonizm starej Ziemi zakłada, że owszem, Bóg stworzył świat ale znacznie wcześniej. Może miliony lat temu. Zgodnie z tym poglądem, „dzień” w opisie biblijnym nie oznacza 24 godzin, tylko pewien etap dłuższy okres, może epokę.
Są też tacy, którzy opowiadają się za tzw. teorią inteligentnego projektu. Nie przywiązują się do konkretnych dat, ale uważają, że życie ze swoją złożonością, precyzją i pięknem nie mogło powstać przypadkiem. Musiał być ktoś, kto za tym wszystkim stoi. Naukowcy zajmujący się tą teorią często wskazują na struktury w biologii, które ich zdaniem są zbyt skomplikowane, by powstać bez świadomego działania.
Każdy z tych nurtów pokazuje coś ważnego: że pytania o początek nie przestały być aktualne. Że nawet w XXI wieku, w świecie technologii, sztucznej inteligencji i eksploracji kosmosu, nadal chcemy wiedzieć: skąd się wzięliśmy? Czy jesteśmy dziełem przypadku, czy może jednak ktoś nas zaplanował?
Między boskością a człowieczeństwem – życie Jezusa Chrystusa
Gdy mówimy o wierze, trudno nie wspomnieć o życiu Jezusa Chrystusa. Jego nauczanie i śmierć zmieniły bieg historii i to nie tylko w sensie religijnym. Nawet osoby, które nie wierzą w jego boskość, przyznają, że miał ogromny wpływ na kulturę, etykę, sposób myślenia o dobru, miłości i człowieczeństwie.
Kim był naprawdę? Dla chrześcijan – Synem Bożym, Mesjaszem, Zbawicielem. Dla historyków postacią, która rzeczywiście żyła w I wieku naszej ery, nauczała w Galilei i zginęła na krzyżu. Dla jednych cudotwórca, dla innych rewolucjonista. Ale to, co najbardziej fascynujące, to połączenie tych dwóch natur boskiej i ludzkiej.
Jezus jadł, spał, płakał, śmiał się, miał przyjaciół, przeżywał lęk i ból, a jednocześnie mówił o Królestwie Niebieskim, przebaczał grzechy i czynił rzeczy, które do dziś budzą zdumienie. Jego życie pokazuje, że to, co duchowe, może iść w parze z codziennością. Że świętość nie oznacza bycia oderwanym od rzeczywistości.
W kontekście tego artykułu warto zauważyć, że Jezus stawiał granice. Potrafił kochać, ale nie pozwalał sobą manipulować. Umiał słuchać, ale mówił wprost. I choć niósł miłość, to nie była to miłość bezkrytyczna, była wymagająca, konkretna, pełna troski, ale też prawdy. To ważna lekcja dla każdego z nas także w relacjach rodzinnych.
Kiedy matka nie odpuszcza – toksyczna matka dorosłego syna
Nie bez powodu mówi się, że relacja z matką to pierwsza i najważniejsza więź w życiu człowieka. Ale co się dzieje, gdy ta więź staje się zbyt silna, zbyt absorbująca, zbyt kontrolująca? Gdy matka nie pozwala synowi dorosnąć, podejmować decyzji, budować własnego życia i robi to nieświadomie, pod pozorem troski i miłości?
Zjawisko, które coraz częściej nazywa się „toksyczna matka dorosłego syna„, jest zaskakująco powszechne choć rzadko o nim głośno. Toksyczna matka nie musi krzyczeć ani grozić. Często używa emocjonalnych narzędzi: wzbudza poczucie winy, subtelnie podważa wybory syna, krytykuje jego partnerkę, sugeruje, że wie lepiej. „Nie martw się, mama ci pomoże”, „ta dziewczyna do ciebie nie pasuje”, „gdybyś mnie kochał, nie zostawiłbyś mnie samej”.
Z czasem dorosły mężczyzna zaczyna żyć w rozdwojeniu. Chce być lojalny wobec matki, ale jednocześnie czuje, że nie ma własnej przestrzeni. Często nie potrafi podejmować samodzielnych decyzji, ma trudność w budowaniu związku, a wewnętrznie czuje, że ciągle kogoś zawodzi.
Warto wtedy zadać sobie pytanie: czy to naprawdę miłość czy raczej uzależnienie emocjonalne? Czy ta relacja daje wolność, czy tylko pozory bliskości? I przede wszystkim: czy można to zmienić?
Granice, które chronią i te, które trzeba postawić
Granice to jedno z najważniejszych, a zarazem najtrudniejszych zagadnień w relacjach. W teorii wszystko wydaje się jasne: każdy ma prawo do własnej przestrzeni, decyzji, błędów i sukcesów. Ale w praktyce bywa różnie. Bo czasem miłość miesza się z lękiem, troska z kontrolą, a potrzeba bliskości z pragnieniem wpływu.
To dotyczy nie tylko relacji matka–syn, ale też naszej duchowości, spojrzenia na świat, relacji z samym sobą. Czy potrafimy przyjąć, że ktoś może wierzyć inaczej niż my? Czy szanujemy cudze poglądy, nawet jeśli się z nimi nie zgadzamy? Czy pozwalamy sobie na zmianę zdania, na rozwój, na odejście od schematów?
Stawianie granic to nie egoizm – to zdrowa forma miłości. Dla siebie i dla innych. Granice mówią: „kocham cię, ale nie zrobię tego, co mnie niszczy”. Albo: „szanuję twoje zdanie, ale mam prawo do własnego”. To dzięki granicom można budować relacje oparte na zaufaniu, a nie na kontroli.